Pokemon Crystal
PBF Pokemon. Liczy się zabawa, a nie wygrana :3

Prace - Przychodnia

Daisy7 - 2014-06-24, 08:44
Temat postu: Przychodnia


Główne zajęcia:
- badanie pacjentów
- sprzątanie
- praca na recepcji
- pomoc pielęgniarce
Dni robocze:
Wtorek, środka i niedziela, 6:00 - 18:00.
Wynagrodzenie:
Pieniądze w zakresie 0-2200$.

Koori - 2015-04-29, 13:54

Witaj, przygodo! Po długiej przerwie postanowiłam wrócić do pracy, jakiejkolwiek. Ponieważ dzisiaj schronisko nie potrzebowało mojej pomocy, a na komisariat mnie nie ciągnęło, postanowiłam udać się do przychodni, mając w pamięci zresztą to, co wydarzyło się całkiem niedawno w jednym z miast. Pośrednio z mojego powodu, ale przecież nie mogłam tego zatrzymać, więc to nie była moja wina. Cóż... Ja i mój pokemon, Fennekin o imieniu Flural, którego na potrzeby pracy wyciągnęłam z boxu, w którym siedział dość długo ruszyliśmy w stronę wejścia do przychodni, rozmawiając ze sobą przy okazji. To znaczy ja mówiłam, a on kiwał głową i uśmiechał się, udając, że mnie słucha.
Już po przejściu przez obrotowe drzwi zauważyliśmy, że coś jest bardzo nie tak. Pielęgniarki biegały po całym kompleksie, krzycząc jak oparzone, niektóre pokemony próbowały uciec, kuśtykając... Co tam się działo, do licha? Podbiegłam do jednej z tych mniej spanikowanych osób
- Co się dzieje? - zapytałam, krztusząc się jednocześnie. Czułam coś okropnie śmierdzącego i jednocześnie duszącego, jakby jakieś zwierzę weszło do kanału wentylacyjnego i tam zdechło...
- Mały konflikt interesów. Weezing i Skuntank się nie dogadali. Jak znajdę tego, który położył ich na jednej sali... - nie dokończyła myśli, ale już wiedziałam co się stanie
- Może pomogę? Przyszłam akurat szukać pracy - rzuciłam szybko, rozglądając się. Jak można rozdzielić dwa pokemony, które są wściekłe, a w dodatku ich gazy, bo inaczej tego określić nie można, są łatwopalne? Ciężka sprawa. Spojrzałam na Flurala
- Mały, leć do domu i przyprowadź Hoopa. I może jeszcze Kurisu, też się przyda. Tylko jak najszybciej, bo się tu podusimy - poprosiłam pokemona, a ten pisnął zadowolony i pobiegł. Dobrze, że mieszkam niedaleko. Mimo to trochę im to zajmie, bo nauczyłam je kluczyć między uliczkami, żeby nikt nie poszedł za nimi. Może mój wyrok jest odrobinę przedawniony, ale ostrożności nigdy za wiele, prawda? Tymczasem ja, zasłaniając usta chusteczką ruszyłam w stronę najbardziej zadymionej części centrum zdrowia pokemon. Mimo wytężania wzroku niewiele zdołałam zobaczyć tak naprawdę, prócz kotłujących się na podłodze pokemonów. Zmarszczyłam brwi. To na pewno nie był Skuntank, ten na dole. Na pewno śmierdział o wiele gorzej. Wiem, bo kiedyś uciekając psom wpadłam na jamę Skuntanków. Jego preewolucja to to też nie była. Nie mogłam nic więcej dojrzeć w smrodliwym i zapewne łatwopalnym dymie, więc dla pewności przejrzałam resztę pomieszczeń. Z dala od siedziby tupów trujących swoją salę miał... Charmander. O, Bogowie, miejcie nas w swojej opiece. Z przerażeniem spojrzałam na płonący zdrowo koniec ogona małej jaszczurki. Dzięki niebiosom, trująca chmura jeszcze tu nie dotarła. Ale niebawem to zrobi, a wtedy papa, kochane centrum!
Nie, do tego nie można dopuścić. Zauważyłam pielęgniarkę, biegnącą korytarzem w moją stronę i zatrzymałam ją
- Przepraszam, ale ile jest ognistych pokemonów w centrum? - zapytałam szybko. Kobieta żachnęła się
- To nie czas na takie dyskusje, młoda damo! Całe centrum jest w nieb... - urwała, gdy spojrzałam wymownie na ogień Charmandera, a potem wydała krótki okrzyk
- Racja, ogień! Oprócz tego jednego są jeszcze dwa Cyndaquile salę dalej i młody Vulpix... zaraz obok trujących! - krzyknęła ze zgrozą. Spoko, miałam już do czynienia z Vulpixami. Nie było tak źle.
- Dobrze. Niech pani weźmie kogoś do pomocy i zabierze tę trójkę, a ja się zajmę Vulpixem. Musi być przerażony - rzuciłam i pobiegłam w tamtą stronę. Akcja: ratujemy przychodnię rozpoczęta!
Vulpix leżał na boku, ciężko oddychając, gdy do niego podeszłam. Wszystko było w kłębach szaro-fioletowego, śmierdzącego dymu. Cholera. Najostrożniej jak mogłam rzuciłam się w stronę okna, by je otworzyć i wywietrzyć nieco pomieszczenie. Potem spojrzałam na pokemona i powoli wyciągnęłam rękę. Zawarczał, ale nie pluł ogniem. Jeszcze. Cofnęłam więc rękę i ukucnęłam. Po chwili wytężyłam wzrok i aż krzyknęłam cicho. Tak, to był ten Vulpix, któremu znalazłam dom w schronisku!
- A co ty tu robisz? - zapytałam zdumiona, wyciągając rękę jeszcze raz. Byłam niemal pewna, że pokemon mnie poznał, bo uśmiechnął się słabo. Cholera, ten gaz był przecież na pewno w jakimś stopniu trujący! Wzięłam pokemona na ręce
- Chodź, mały, trzeba stąd spadać - rzuciłam cicho i wybiegłam przed centrum. Były tam już prawie wszystkie pokemony wymagające opieki i znajdujące się w tym przybytku. Wszystkie prócz Weezinga i tego drugiego pokemona. Przybyli też Fennekin, Fletchlinder i Lodowy Buneary, który podskoczył radośnie na mój widok. Uśmiechnęłam się
- Cześć. Słuchajcie, plan jest taki... - zniżyłam głos do szeptu i wyjaśniłam całą sytuację. Pokemony zgodnie pokiwały głowami. Weszliśmy znów do przybytku zdrowia, walcząc z mdłościami przy wdychaniu powietrza. Fletchlinder leciał przodem, ja z Hoopem nieco z tyłu, a na końcu Fennekin, patrzący na to wszystko z niepokojem. No tak, bał się tak samo jak ja, ale przecież taka praca... Szybko zlokalizowałam pomieszczenie, które miało wielkie, oszklone drzwi na dużą, pustynną arenę, dawno nieużywaną. Niegdyś podobno zamiast centrum była tu sala pokemonów ziemnych i ognistych. Hoop, wiedząc, co ma robić Ice Punchem wyłamał zamknięte na kłódkę drzwi. Trudno, odliczą mi to od wypłaty, jeśli wszyscy przeżyjemy. Tymczasem Kurisu skrzydłami zaczął wywoływać wiatr, który pędził na zewnątrz. Wiedziałam, że arena jest ogromna, więc na pewno nic się nikomu nie stanie, a wysokie góry wyznaczające jej koniec wytrzymają wybuch. Tymczasem ja i Hoop ruszyliśmy w stronę mniej już zadymionego pomieszczenia. Otworzyłam szeroko oczy w zdumieniu. Sprawcą zamieszania nie był Skuntank, leżący swoją drogą nieprzytomnie pod łóżkiem, a Trubbish... dziki Trubbish, który wyglądał na całkiem zdrowego. Skąd on sie tu wziął? I dlaczego zaatakował te chore pokemony? Nie było czasu się zastanawiać nad takimi trywialnymi problemami. Musiałam pomóc Weezingowi i Skuntankowi, obaj byli przecież ranni i długo nie mogli walczyć. Hoop szybko użył Quick Attack, a potem Jump Kick. Z ofensywy szybko sie wycofał, używając Defence Curl, a potem szybko Ice Punch. Trubbish padł na podłodze, zemdlony. Gdy Buneary wyjaśniał sytuację z Weezingiem, który przestał zasmradzać powietrze, ja wyniosłam dzikiego pokemona przed mały tłumek przed przychodnią
- Oto sprawca całego zamieszania - rzuciłam i oddałam go pielęgniarkom, które chyba wiedziały, co z nim zrobić. Tymczasem ja wróciłam do pomieszczeń. Trzeba było jeszcze pobyć się łatwopalnego gazu. Kurisu zapędził cały gaz na arenę, a Hoop pokrył ścianę przychodni, przylegającą do areny całkiem sporą porcją lodu. Pokrywa była gruba chyba na pół metra. Powinno wystarczyć. Spojrzałam na Flurala
- Twoja kolej, mały - rzuciłam, a on skinął poważnie głową i wypuścił nosem mały strumyk ognia.
O rany! Żebyście widzieli ten wybuch! Chyba jeszcze w Kalos był wyczuwalny. Całe szczęście lodowa ściana wytrzymała. Co prawda zostało z niej parę centymetrów, ale przynajmniej nie uszkodziliśmy przychodni. Wracając zauważyłam pielęgniarki, próbujące sprzątać to, co zostało do sprzątnięcia i umieścić pokemony z powrotem. Dowiedziałam się też, że Trubbish chciał być pokemonem trenera Weezinga, jednak on go nie chciał. No i Trubbish postanowił się zemścić, przy okazji puszczając całe centrum z dymem. Cóż. Aktualnie został zabrany do wyleczenia, a potem będzie wywieziony gdzieś daleko od cywilizacji, coby nie sprawiał kłopotów
Późnym wieczorem westchnęłam zadowolona, odkładając ścierkę. O dziwo, cała praca spadła na barki moich pomocników, wiernych pokemonów, które powinny chyba dostać order albo przynajmniej po cukierku. Co prawda Fennekin dostał jagodę, ale co to jedna jagódka na trzy głodne i zmęczone pokemony? Toż to prawie tyle co nic! Szybko umyłam ręce, pragnąc pożegnać się z pielęgniarkami, ale... to jeszcze nie był koniec. W ramach tak zwanej pracy chcieli zmusić mnie do dodatkowych tortur, znanych pod nazwą nocnego dyżuru. O nie, nie ma takiej opcji! Zgarnęłam to, co do mnie należało, czyli wypłatę za moje poświęcenia i zniknęłam niczym kamfora. Jedno jest pewne. Do pracy w przychodni nigdy więcej nie wrócę, a nawet jeżeli, to najprędzej za rok i w zupełnie innym regionie...

Gwen Brown - 2015-04-29, 16:31

Ładnie. Wyszło mi 1365$ dla ciebie. Nie wydaj na głupoty ;P

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group