Pokemon Crystal Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

 Ogłoszenie 

Przenieśliśmy się na nową domenę! Zapraszamy na...
www.pokemoncrystal.wxv.pl


Ohayo!
Na forum
Dodatkowe
Współpraca
Witaj przyszły mistrzu!

Marzyłeś kiedyś, by zostać trenerem lub koordynatorem Pokemonów? Wybrać niepowtarzalnego startera z którym wyruszysz w prawdziwą podróż. Móc zdobywać nowe stworki, trenować je, by stały się championami. Na Crystalu zapewniamy takie atrakcje! Najpierw wystarczy założyć kartę postaci, a potem wybrać odpowiedniego mistrza gry, który poprowadzi Ci niezapomnianą przygodę. Dodatkowo oferujemy: Fakemony, pokazy, walki z liderami i innymi userami, konkursy z nagrodami, eventy, zagadki itp. Ale to nie wszystko, bowiem możesz także zdecydować się na granie Pokemonem! Warto wspomnieć, że poznasz tu wielu przyjaciół z różnych stron Polski. Zaproś znajomych i pozwól ponieść się na skrzydłach wyobraźni już dziś!
Poradnik:
jak zacząć grę?

Masz jakieś pytania? Pisz na PW do Daisy7.


Nasze forum...

- Powstało 23 marca 2011r.
- Pierwszą domeną był pun, a drugą aaf.
- Umożliwia posiadanie epickich Fakemonów.
- Umożliwia granie jako człowiek lub Pokemon.
- Gościło ponad 350000 odwiedzających oraz 450 osób zarejestrowanych.
Pomogą Ci

Daisy7 , Gwen Brown , Yuki
GG/Skype: D: --- / ania.daisy7, G: 38162565 / ---, Y: 35451075 / Yukiyorin
Profil: Daisy, Gwen, Yuki
Ranga: admin, junior admin, moderator, gracz


Grasz na forum? Daj coś od siebie i sam poprowadź przygody innym!
Poszukujemy nowych mistrzów gier! Zapraszamy chętnych do zgłaszania się : )


Poprzedni temat «» Następny temat
Crimson Robe
Autor Wiadomość
Crimson Robe 


Starter: Froakie
Profesja: trener
Profesja poboczna: uzdrowiciel
Karta Postaci: przejdź
Dołączył: 09 Gru 2015
Posty: 10
Wysłany: 2015-12-09, 23:28   Crimson Robe


[ Michael R. S. Evans zwany również Rudym Bękartem ]
[ kiepski pirat, marny trener i jeszcze gorszy felczer - tak, to on]
[ wszem twierdzi, że ma wiosen osiemnaście, zaś ledwo skończył szesnasty rok życia ]


A jak wyglądam?
Michael często był porównywany do wiewiórki. Niektórzy wręcz twierdzili, że wiewiórką się urodził. Inni wręcz ciągnęli tę teorię jeszcze dalej. Zgodnie wołali, że ojciec chłopaka przechędożył Vulpixa, po czym tak powstał on. A jako, że nikt nigdy nie widział jego matki, to dodali do tego, że po urodzeniu tego szkaradztwa, pani Vulpix uciekła w las i tyle jej było widać. Była to całkiem składna historia, nie powiem. Tak czy siak, chłopak był rudy. Bardzo rudy. Tak rudy, że piegi też miał rude. Brwi również. I włosy pod pachami. I włosy tam ni… a mniejsza. Pozwolę sobie oszczędzić szczegółów. Twarz – niegdyś pucołowata – teraz zaznaczona była wyraźnymi rysami. Oczy ma o dziwo nie rude, a piwne. Takie małe, niczym dwa brązowe szkiełka patrzą wszędzie, jedynie szukając celu następnego kawału. Niegdyś chucherkowatą, kościstą klatę, teraz pokrywają twarde, płaskie mięśnie, które wyrobiły się maksymalnie jak pozwoliły na to rzadkie posiłki wydawane w okrętowym kambuzie. Wysoki definitywnie nie jest. Raczej należy do tej wyższej kategorii konusów. Nie ma jakiegoś jednolitego stylu ubierania; jedyne to co lubi, to wdziewać na siebie kolorowe rzeczy. Smętną czerń i biel uznaje za co najmniej nudną.

Rudy zmiennym jest...
Wiele spośród wielu lubi go nazywać chomikiem. On sam bardziej uważa się za cwanego lisa, jednakże po prawdzie, optymalnie patrząc na sferę mentalną oraz fizyczną, to jest perfekcyjną krzyżówką tych dwóch zwierzaków. Charakter lisa, niewinność chomika, a wygląd Panie! posturę ma rasowej świnki morskiej, a twarz niczym fenek. Rudowłosy ma iść rudy temperament. Chociaż nienawidzi przemocy - czy też raczej przemoc nienawidzi jego, bowiem noga z niego ze wszystkich sztuk walki – to bardzo lubi odwdzięczać się pięknym na nadobne w inny sposób. Mściwy jest bardzo, a kto go zna ten wie o co chodzi. Dlatego właśnie twierdzę, że ma rudy temperament. Do wszelakich żartów, skierowanych do niego czy nie podchodzi z dystansem i śmiechem, rzadko biorąc coś do siebie. Z natury jest towarzyski i wesoły, uśmiech mu z ust nie znika. Do praktycznie wszystkiego podchodzi radośnie. Jest także wielkim amatorem płci pięknej, a chuć ma nieziemską jak na szesnastoletniego prawiczka. Duże, wielkie oczy zamienią go w śliniący się wrak, więc pod tym względem jest bardzo przewidywalny. Od roku jednak zaczął się zmieniać. Stał się bardziej podejrzliwy, nieufny, a w jego sercu zasiało się ziarno głębokiej nienawiści. Nie zmieniło to jednak aż tak jego podejścia do życia.

Te, powiedz coś o sobie!
    and magikarp go blub
    and the seel goes ow ow ow

    But there’s one sound
    That no one knows
    What does the fenne say?

    Ring-ding-ding-ding-dingeringeding!
    Gering-ding-ding-ding-dingeringeding!
    Gering-ding-ding-ding-dingeringeding!
    What does the fenne say?

Wyszczerzony od ucha do ucha nastolatek przemierzał główną ulicę, podśpiewując sobie radośnie, niezbyt uważając na ciszę. Jego głos ściągał na niego każde spojrzenie, które w tej chwili znajdowało się w promieniu pięćdziesięciu metrów. Mijani ludzie odwracali się i uśmiechali pod nosem, pozdrawiając chłopca wcześniej uniesioną ręką, bądź oszczędnym skinieniem.
Tak… to było jego miasto. Małe, ciasne, ale własne. Liczące zaledwie stu sześćdziesięciu siedmiu mieszkańców. Wszyscy go tu znali. Od prostych sklepikarzy, po tutejszych pijaczków i osiedlowe babinki, kończąc na funkcjonariuszach policji. Każda dusza w tym zadupiu go kochała. No dobra, nie każda. Mniej więcej trzecia część nielicznej młodzieży żywiła do niego jakąś dziwną, niewyjaśnioną niechęć. Michael Evans – bowiem tak miał na imię nasz bohater – nie do końca rozumiał dlaczego. Ot… zdarzało mu się czasem obrzucić jednego z tutejszych, przesiadującego niemal u progu jego domostwa, dresów świeżymi śmieciami za zbyt głośny napad pijackiej czkawki, która przeszkadzała mu w oglądaniu ulubionego serialu czy też nasypania kilku łyżek nutelli zmieszanej z brokatem do tornistra delikwenta, który siedział na lekcji zbyt blisko ławki Michaela, gdy temu akurat się nudziło. Tak czy siak nic poważnego, a tym bardziej nic o co człowiek powinien się wściekać. Stwierdzenie owe byłoby rzecz jasna nawet logiczne, gdyby podobne akcje nie zdarzały się co chwilę.
Czy to znaczyło, że Michael był typowym szkolnym tyranem? Gdzie tam. Ani nie chciał za takiego uchodzić, ani nawet ze swym wątłym ciałem i rudą czupryną – będącą niczym neon z wypisanym słowem „frajer” - nie miał takowych predyspozycji. Po prostu lubił płatać swoje niezbyt dojrzałe figle, a to, że zbytnio się naraził co niektórym, to już była inna kwestia. Zawsze uważał, że wetknięcie głowy do kibla przez sporego licealistę było warte tego, gdy pewnego razu, pod wpływem chwili albo raczej w ramach zemsty za skrojenie z śniadania (I to nie byle jakiego! Kanapki z grillowanym bakłażanem!) natarł owego śniegiem, w którym skrzętnie kryła się spora gruda kału nieznanego pochodzenia.
Michael więc, kierował się w stronę szkoły, w iście szampańskim humorze. Postanowił zerwać się z pierwszych dwóch zajęć, dzięki czemu zdołał się wyspać. Na dodatek wczoraj spędził uroczo wieczór, smsując (wysyłając w tym rzeczy nie definitywnie nie dla oczu najmłodszych) z rok starszą brunetką, którą w obecnej chwili podrywał, nie zważając na jej chłopaka. Chłopaka, który właśnie przyparł go do muru, zaledwie ułamek sekundy po tym, jak rudowłosy skręcił w skrót do szkoły.
- Emm… cześć David… co słychać? – uśmiechnął się do krępego nastolatka błyskawicznie urywając nucenie. Momentalnie w myślach zrobił sobie rachunek sumienia. Jeśli choć część wczorajszych wiadomości dostała się w jego łapy, to już był trupem. Miał po części rację.
Pięść rozbiła się na jego twarzy, masakrując nos. Michael nie był darem dla sztuk walki, dlatego skrzętnie unikał konfrontacji, ograniczając się co najwyżej do szkolnych przepychanek. Cios zaś, który zainkasował, był najsilniejszym jaki otrzymał przez całe swe piętnastoletnie życie. Kolejne uderzenie spadło na odsłonięty brzuch i w tym samym momencie ugięły się pod nim kolana. Upadł na ziemię charcząc, nie mogąc złapać oddechu. Jedną rękę trzymał przed sobą, a drugą ściskał zgruchotany nos, z którego ściekał strumyk krwi.
- Posłuchaj mnie uważnie – warknął napastnik, podrywając go z ziemi i stawiając do pionu – jeśli jeszcze raz wyczuję twój smród w otoczeniu mojej laski, to przemodeluję ci twarz tak, że rodzona, pierdolona matka-dziwka cię nie pozna!
Licealista puścił młodszego, pozwalając, aby ten zsunął się na ziemię. Przez chwilę rudowłosy myślał czy by nie rzucić się na oponenta z pięściami. Nie zrobił tego tylko dlatego, bowiem przerażenie było silniejsze niźli gniew. Nie umiał się być i nie miał prawa tego wygrać. Chłopak zawarł szczęki z bólu i bezsilnej wściekłości, patrząc na oddalającego Davida.
- Aha, zapomniałem – rzekł, zatrzymując się na chwilę i odwracając twarz z oślizgłym uśmiechem - Od dzisiaj będziemy widywać się częściej, znacznie częściej…


David nie omieszkał spełnić swej obietnicy. Michael miał jeszcze jedno nieprzyjemne spotkanie pierwszego stopnia z licealistą. Natknął się na niego dwa tygodnie później - wracając z późno-wieczorowych ćwiczeń na basenie - w tym samym miejscu, gdzie po raz pierwszy dostał po głowie.

Rudowłosy przeklął swoją głupotę; przez ostatni czas skrzętnie omijał tego typu ciemne, skryte uliczki, lecz od wczoraj dał sobie na wstrzymanie, uznając, że agresor zapomniał o nim. David przybył z kilkoma swymi kumplami i koleżankami, w tym swoją dziewczyną, która na wejściu powitała go jednopalcowym salutem. „Dziwka” – przemknęło mu przez myśl, przypominając sobie miłosne wiadomości, które wysyłała do niego. Najwidoczniej miała niezłą zabawę z niego. Zapowiadało się większe przedstawienie.
Ponownie został pobity, tym razem znacznie lżej, jednakże dodatkowo został mu odebrany cienki portfel, stara, wysłużona komórka i buty. Krew jednak zamarzła w jego żyłach, gdy kruczowłosa dziewczyna chłopaka zaproponowała, aby rozebrać go do naga i tak przepędzić do domu. Widownia głośno poparła jej pomysł, a rudowłosy zorientował się, że czekał go nie tylko ból, ale ogromne, wręcz niezrównane upokorzenie. Nie było szans, aby przedarł się do swojego domu niezauważenie, pół nagi. Chłopak skulił się, przypierając plecami do ściany, mając ochotę zginąć, zapaść się pod ziemię. Nie mówił nic. Wiedział, że każde słowo tylko pogłębi jego sytuację.
Jedna z dziewczyn podeszła do niego, po czym złapała za nogawki spodni, silnie pociągając. Zareagował automatycznie. Jego wolny but wystrzelił do przodu w panice, ciężko spadając na twarz dziewczyny. Z nosa buchnął strumień szkarłatnej juchy.
- Kurwa… dziwko pierdolona… zajebię tego gnoja – krzyknęła, przyciskając obie ręce do twarzy, zataczając się do tyłu. – Zabiję, wykastruję, i powieszę za jaja!
Tłum momentalnie natarł na chłopca w przypływie gniewu i wszystko zapowiadało na prosty, krwawy lincz, ale w tym momencie wybuch rozdarł niebo, momentalnie zamieniając noc w dzień. Ogromna kula ognia pomknęła ku gwiazdom. Zapalił się jeden z starych, nadbrzeżnych doków, który niegdyś składował zapasy, a teraz był małą fabryką farb. Zaledwie kilka sekund później zawył ogłuszający alarm.
Trzy krótkie, jeden długi, trzy krótkie. Wszyscy stanęli jak osłupieni, kompletnie zapominając o sytuacji w jakiej się znaleźli. Po chwili jedna z dziewczyn wydarła się panicznie.
- Piraci! – wrzasnęła, po czym pomknęła w stronę domu. Zbiorowisko momentalnie rozpadło się. Każdy gnał do swojego mieszkania, starając się znaleźć bezpieczne schronienie w piwnicach.

Alarm ogłaszający napad piratów był obok alarmu pożarowego najczęściej poruszanym w szkole. Chociaż miasteczko nie pamiętało od jedenastu lat żadnego ataku bukanierów, to lęk zakorzenił się w społeczności. Prawie każdy pamiętał ostatnią serię napadów sprzed kilkunastu lat, która skończyła się śmiercią, gwałtami i rabunkami. Straty były liczone w milionach. Były to czasy, gdy aglomeracja znajdowała się na trasie ogromnego szlaku morskiego, zwanego „Seledynową Drogą”. Sytuacja wymusiła wybudowanie przez rząd sporej bazy marynarki, po której jednak pozostał zaledwie cień dawnej świetności i jedna, mała barkentyna. Dużo jednak przez te ostatnie lata się zmieniło; zostały ukończone bowiem prace nad ogromnym kanałem, który pozwalał znacznie zaoszczędzić na podróży nawet o dwa miesiące, przez co stary szlak został zapomniany. Momentalnie miasto zbiedniało, jednakże załatwiło tym samym sobie spokój. Aż po dziś dzień.

Momentalnie uliczka opustoszała, pozostawiając skatowanego chłopaka samego pośród mroku. Michael miał przez chwilę wielką ochotę skulić się, jednakże musiał uciekać. Wstał, ledwo trzymając się na trzęsących nogach, po czym ruszył niesprawnym biegiem w stronę domu. Nie zdołał nawet wybiec z bocznicy, gdy usłyszał za sobą krzyk. Zaledwie sekundę później coś potężnego gruchnęło go w plecy, ścinając z nóg i ciskając na ziemię. Chwilę później chłopak został przyparty do ziemi przez ciężki but. Nie było to jednak konieczne; ból był paraliżujący i rudowłosy nie miał żadnych sił na ruszenie choć palcem. Ktoś zarzucił mu ciężki worek na głowę, po czym zdzielił pałką po głowie. I w tym momencie nastała ciemność.

Piraci choć kochali siać zniszczenie, to nie skłaniali się do bezpodstawnego mordu. Głównie zależało im na własnej kiesie. Dlatego też parali się rabunkiem i zdobywaniem towarów. Żywych towarów. Widok młodego, zdrowego chłopaka, świetnie nadającego się do ciężkiej pracy z pewnością musiał wywołać im erekcję w portfelu.



[ Arrr! Get rekt scrubs! ]



Ktoś wylał na niego wiadro lodowatej, słonej morskiej wody, wyrywając ze snu. Chłopak tworzył zapuchnięte oczy, widząc, że słońce ledwo co wzniosło się nad horyzont. Nad nim wznosiła się wysoka postać bukaniera. Nadzorca jednym skinieniem dłoni kazał rudowłosemu powstać. Michael wiedział już co miał robić.
Choć mężczyzna nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia wiosen na karku, to nosił się wśród załogantów twardo, strasząc ludzi swym wysokim i całkowitą ciszą, z jaką podchodził do obijających się. Nie tylko stąpał niczym duch, ale też nic nie mówił. Nic. Nigdy. Na pokładzie krążyło przekonanie, że ojciec w dzieciństwie pobił go do nieprzytomności, kreując trwały uraz głowy. Na okręcie piastował funkcję głównego nadzornika niewolników, pilnując solidnie. Było to dosyć dziwne, bowiem sam pierwszy raz stanął na deskach łajby jako niewolnik. Spędził pod żaglami prawie dziesięć lat cały czas awansując. Teraz zaś był pełnoprawnym członkiem załogi. Cechował się jednak tym, że nie stosował przemocy w stronę postawionych niżej. Wystarczyło, że zacisnął pięści, by delikwent skulił się.
Michael stanął bez słowa, po czym błyskawicznie skopał stary, wysłużony koc, pod którym spał do beczki, która mieściła rzeczy jego i reszty z pięciu niewolników. Momentalnie, nie chcąc się narażać na oberwanie nahajem, ruszył do kantyny, by tam pomóc kukowi w przygotowywaniu śniadania.
Kuk był łysiejącym mężczyzną o znacznej tuszy, ale zręcznych rękach kogoś kto od lat operował nożami. Nie tylko w kambuzie. Nosił zielony, poplamiony fartuch opięty na wielgachnym brzuchu, a jego ręce były pokryte siatką drobnych blizn.
Rudowłosy przywitał się głośnym „ahoj”, kiwając głową na znak szacunku. Mężczyzna podniósł głowę znad miski z jajecznicą, kiwając na powitanie głową. Miał zapadnięte oczy i wzrok kogoś kto był na ciężkim kacu, i teraz żałował, że pozwolił sobie na hulankę z rumem. Evans stanął przy stole, chwycił za nóż i zaczął wprawnie obierać warzywa. Ziemniaki, marchew, coś co przypominało kapustę jedynie z koloru, seler… Później podawanie posiłków, sprzątanie kantyny, następnie znowu wydawanie i znowu sprzątanie, a pod koniec dnia zmywanie brudnych naczyń. Ten element pracy zajmował mu cały dzień, jednakże i tak była to najlżejsza spośród wszystkich dostępnych robót. Mógł jeszcze szorować pokład, siedzieć na bocianim gnieździe, na palącym słońcu lub – jakby urodził się dziewczyną – być jedną z trzech tutejszych niewiast. Kobieta na okręcie miała zawsze jedną z dwóch ról: albo była załogową dziwką, albo niewolnicą mającą zostać sprzedana do burdelu lub haremu. Dlatego też Michael uważał się za szczęściarza.

Na pirackim statku mieszkał od niemal rok. Patrząc wstecz widział dziewięć pełni i siedemnaście zachodów słońca. Początkowo żył – a raczej egzystował – będąc nazywany Rudym Bękartem, bądź po prostu Instrumentem. Po jakimś czasie zaczęli się zwracać do niego per Micky, chociaż pseudonim „Rudy Bękart” pozostał. Zaś sam bohater zaczął powoli przyzwyczajać się i tolerować swój los. Los, który był dla niego łaskawy. Chociaż nie miał żadnych praw, a praca była ciężka, to wojownicy byli dla niego sprawiedliwi; nie bili, jeśli się nie stawiał, nie zamieniali życia w horror jeśli nie dawał im do tego powodu. Wręcz przeciwnie. Polubili tego rudego, wiecznie wesołego chłopaka. Nawet czasami wieczorem proponowali rundkę w pokera, szklankę grogu z mlekiem czy miejsce u boku podczas śpiewania szant. W ich umysłach zagościło poczucie, że najpóźniej za dwa lata stanie się pełnoprawnym członkiem załogi. Micky zaś początkowo odgrywał uśmiechniętego starego siebie, jednakże po miesiącach zaczął się przyłapywać na tym, że uśmiecha się bez tej sztucznej maski nałożonej na twarz. Polubił tych szalonych bukanierów, którzy choć gwałcili, mordowali i rabowali, to gdy gwar walki opadał, zachowywali się jak zwykli, może nieco agresywni obywatele. Niektórzy na suchym lądzie pozostawili dzieci i żony, a inni żyli na morzu tak długo, że świat o nich zapomniał, a ziemia nie przestała trzymać o nich wspomnień.
Kapitan był chudym, żylastym mężczyzną w kwiecie wieku. Zwał się Robey McEdwin, lecz na morzu znany był jako Robey Bezpalcy. Jego przerzedzone, czarne włosy sięgały mu niemal do pasa. Rysy miał ostre, a usta złowrogie. Nosił się bogato. Jego jedną jedyną dłoń – druga odebrało mu olinowanie podczas jednego ze sztormów - zdobiło co najmniej kilka ciężkich, złotych sygnetów i pierścieni wysadzanych szlachetnymi kamieniami, a na dodatek z prawego ucha zwieszał się rój platynowych, małych kolczyków. Aksamitny, szkarłatny kubrak ze złotymi guzikami był dopełnieniem obrazu. Na plecach stroju jarzył się zaś uśmiechnięty Jolly Roger. Kapitanowi niemalże zawsze towarzyszył wysadzany kryształami pas, do którego przypięte były posrebrzane cztery pokeballe. Micky miał styczność tylko z jednym jego pokemonem: z ogromnym Empoleonem, który jako jedyny pokemon miał prawo kroczyć pośród załogi. Był to twardy stwór przyzwyczajony do odbierania życia.
Robey był zdegradowanym kapralem marynarki, który po wyrzuceniu z wojska postanowił zainwestować całość uzyskanego spadku w sieć klubów nocnych, których stał się szefem. Niestety, zbankrutował po tym jak jego największy przybytek został spalony do gołej ziemi podczas jednego z ataków piratów na miasto. Po tym akcie niemalże cały jego dobytek miał zostać odebrany za długi. Nie doszło jednak do tego. Po prostu uciekł z miasta, obrabowując swą bogatą kochankę i błyskawicznie kupując spory kuter, którym wypłynął na morze. W tym zaś momencie rozpoczął się czas jego świetności jako bukanier. W pobliskim porcie zdołał zebrać kilku opryszków i miejscowych mordojebców, których wynajął i wcielił w swe szeregi. Razem wyruszyli na spokojne wody, by tam napaść na małą, lokalną łódź handlową. Razem wyrżnęli całą załogę, zalewając deski ciepłą juchą. Następnie, bez postoju, ze zrabowanymi dobrami, wypłynął głębiej w morze w poszukiwaniu swego celu. Po miesiącach tułaczki, kiedy zapasy były na skraju wyczerpania, morale załogi spadły niemal do zera, grożąc krwawym buntem, odnalazł ich. Sporej wielkości łódź piracka, pod dowództwem kapitan Arny’ego nie opierała się długo. O ile wcześniej kapitan korzystał tylko z środków ludzkich, o tyle teraz w ruch poszedł jego Empoleon. Pokemon zabił około połowę załogi, w tym kapitana i jego poruczników, a Robey dał reszcie wybór: iść na dno lub dołączyć do niego. Nie było osoby, która by się nie zgodziła. Od tego czasu Bezręki stał się jednym z najsilniejszych i najbardziej poszukiwanych piratów po tej stronie oceanu. Nagroda za jego głowę po dziś dzień wynosi siedem milionów pokedollarów. Jest to nic w porównaniu do szych na Morzu Centralnym, jednakże Robey zawsze nastawiał swoje akcje na jedno: podejmowanie zbędnego ryzyka, co uniemożliwia mu zbliżenie się do największych sił pirackich stacjonujących na owej części oceanu.


Minęło kilka następnych zachodów, aż nadszedł ten dzień. Mickey ściskał panicznie kordelas, w ciszy przyglądając się zbliżającemu się pasmu lądowemu. Kapitan od zawsze preferował atakowanie na spokojne, sielskie miasteczka, w których czas się zatrzymał. Stanowiły one banalne cele, a Robey nienawidził ryzyka. Nie to było jednak głównym powodem ataku. W centrum miasta znajdowało się spore laboratorium, w którym przechowywane były rzadkie, acz zbyt młode stworki dla nowych trenerów, rangerów oraz sił marynarki, rządu i wojska. Zadanie było jedno: ukraść je wszystkie.
Zbliżał się krwawy najazd. Typowy dla morskich wojowników, ale pierwszy dla małego rudzielca. Sam nie wiedział jak się w to wpakował. Zaledwie dwa dni wcześniej dał się namówić przez jednego z bukanierów do śpiewania szant razem z resztą załogi, co skończyło się wlaniem w siebie przynajmniej litra chłodnego grogu. Alkohol lał się strumieniami i w końcu wszyscy byli przynajmniej wstawieni. Michael zaczął zaś się przechwalać przed jedną z dziwek, która powoli sączyła otrzymany grog. Nazywała się Marta i była zakupioną niewolnicą. Nie olśniewała ani urodą, ale posiadała figurę perfekcyjną dla chutliwych wojowników mórz. Słuchała jego słów śmiejąc się pod nosem i zasłaniając usta ręką. Niestety, to co słyszała ona, słyszał też i cały pokład. W krótce cała załoga nabijała się z niego, parodiując jego zmyślone wyczyny. Niektórzy śmiali się z nim, a inni z niego. Nastrój był szampański. Do momentu, gdy nie odezwał się kapitan, mając na twarzy wymalowany szyderczy uśmiech.
- Za dwa dni mamy rajd… z tego co słyszałem, to świetnie będzie cię mieć u boku
W tym momencie rudowłosy całkowicie wytrzeźwiał, a reszta spojrzała wstrząśnięta na szefa. Jeszcze nigdy żaden niewolnik nie stanął z mieczem w dłoni razem z nimi. Było to zbyt ryzykowne. Po chwili ciszy, ktoś wzniósł kufel głośno i zakrzyknął głośno, wbijając się na pijacki ton.
- Za naszego Bękarta i… i… NA POHYBEL SKURWYSYNOM!
Jak jeden mąż wszyscy wojownicy wznieśli napitki, krzycząc głośno. Michael przegnał niepokój, wznosząc kufel wraz z nimi, dając się zgnieść w męskim uścisku przez ogromnego, włochatego pirata zwanego Puszkiem.
Michael zaczął przeklinać swój los. Trzymanie ostrza mogło się skończyć źle. Nie chciał nikogo skrzywdzić i bał się. Jednakże jeszcze bardziej bał się tego co się stanie jak nie wykona rozkazów.

W końcu łódź przybiła bezgłośnie do brzegu, a horda wojowników zeskoczyła na ląd. Jako ostatni, wahając się wcześniej, zeskoczył Evans, wiedząc, że jest pod czujnym okiem kapitana. Ruszył on biegiem w stronę najbliższego zabudowania.
Atak miał być przeprowadzony zgodnie z pełnym planem. Kiedy większość sił miała zająć główne uliczki i nadbrzeżne budynki walką, puszczając czerwonego kura wszędzie, gdzie się dało, druga grupa miała przedrzeć się do laboratorium, by tam skraść cenne pokemony. Sprzedawanie owych monstrów było ściśle zakazane, jednakże czarny rynek handlu pokami był dostępny w każdym większym mieście i świetnie prosperował. Klientów na pokemony nigdy nie brakowało. Na ogół byli to nieudolni trenerzy z pełnym portfelem, którzy chcieli w łatwy sposób wzmocnić swój skład, grubi kolekcjonerzy czy wielkie organizacje przestępcze. Akcja miała zostać przeprowadzona niesamowicie szybko, by pobliska stacja marynarki nie zdołała dotrzeć na miejsce nim wojownicy nie znikną za horyzontem.

Rajd został przeprowadzony błyskawicznie. Michael wpadł wraz z dwoma bukanierami do jednego z domostw. Drzwi wyleciały z zawiasów, gdy Simisear staranował je barkiem. Był to spory, dwupiętrowy budynek. Na jednym piętrze mieścił się sklep rybny, a na drugim domostwo. Chłopak postanowił zająć się najmniej szkodzącą sprawą, czyli rozbijaniem witryny i rozwalaniem półek. Reszta ruszyła od razu po schodach, wyłamując kolejne drzwi i wdzierając się do mieszkania. Z góry słychać było głośny pisk, a następnie krzyk.
- Hej, Mickey, cho no do nas – krzyknął Daniel, niezmiernie wątły członek załogi, który wyglądał jakby przeszedł przynajmniej kilka ataków grypy i miał nie raz styczność ze szkorbutem. Michael wbiegł na górę i to co zastał było zarazem przerażające jak i intrygujące. Oparty o ścianę siedział trzydziestolatek, który patrzył się tępo na krew wylewającą się cienkim strumykiem ze swego brzucha. Na łóżku zaś leżała naga blondynka, z której najwidoczniej zdarto kołdrę.
- Jakby nie to, że mamy się spieszyć, to chętnie popatrzyłbym jak stajesz się mężczyzną – rzekł z lubieżnym uśmiechem, poruszając jednoznacznie biodrami, patrząc przy tym na dziewczynę – Ale niestety nie mamy czasu, więc leć poszukać jakiś kosztowności. Napiwek jakiś nam się kurwa przecież należy za fatygę
Reszta wpadania do budynków była podobna. Wyważane drzwi, obicie twarzy delikwenta, a jak się nadal stawiał to kosa w brzuch i tak przez kolejny kwadrans. Na koniec, tuż przed wyjściem, pojedyncze splunięcie ogniem na kanapę czy firanki. Jeśli się nie zapaliło jeszcze co innego, to lokatorzy mieli szczęście, a jeśli tak… to cóż.
Po wyjściu z czwartego budynku ostrza piratów były umazane posoką. Jedynie kordelas chłopca lśnił czystością. Jeszcze tego nie zauważyli, ale chłopak był pewny, że po wejściu na pokład straci wiele z ich szacunku. Niestety, myśli nie pozwoliły mu krążyć dalej, bowiem huk rozorał niebo. Na ląd z ośmiu malutkich łódek wytrysnęła horda marynarzy i drugie tyle groźnie wyglądających pokemonów. Przekaz ten był jasny. Plan się zawalił, a marynarka dotarła szybciej niźli było to planowane.
Piraci ruszyli biegiem w stronę łodzi. Michael postanowił ruszyć za nimi, ale potknął się rozbijając kolano i kostkę. I może to go uratowało. Potężny strumień wody rozorał ziemię, uderzając budynek, niszcząc go w drobny mak i zmiatając dwóch mężczyzn z powierzchni ziemi. Młodzieniec obejrzał się w stronę kierunku ataku. Stał tam dwóch łapach ogromny, niebieski żółw, a z jego ramion sterczały dwa działka. Rudowłosy nie znał tego gatunku, jednakże użyty atak był najpotężniejszy jakiego znał. Nie wiedział kim jest jego trener, jednakże nie sądził by była to zwykła osoba. Potęga wskazywała przynajmniej na kapitana znacznej floty, a nawet na komandora. To nie mógł być przypadek. Marynarka zjawiła się tutaj zbyt szybko, w liczbie zbyt dużej jak na stacjonujące w pobliskiej bazie siły.
Chłopak podniósł się ostatkiem siły i ruszył za siebie. W głąb lądu. Jak najdalej od toczących się walk.

Noc była długa i zimna. Przeczekał ją skulony pod jakimś drzewem, zaledwie kilkaset metrów od skraju miasta. Las był ciemny i złowrogi, ale i tak był lepszym miejscem niż centrum tamtego szaleństwa. Wybuchy było słychać jeszcze przez następne kilka godzin. Chciał płakać, ale był zbyt zmęczony, by uronić chociaż łzę.
Michael nie zdrzemnął się nawet na chwilę. Wstał, gdy promienie ukazały pierwszy uśmiech świtu i ruszył dalej. W przeciwnym kierunku niż miasto. Szedł niestrudzenie, utykając lekko, nie odwracając się za siebie. Kroczył tak, aż nie natrafił na mały strumyk. Dopadł do niego najszybciej jak mógł i zaczął łapczywie pić lodowatą, słodką wodę, która smakowała niczym ambrozja. Pił tak, aż nie zobaczył na sąsiednim brzegu paru oczu. W pierwszym odruchu przeraził się, jednakże po chwili spostrzegł, że ma przed sobą dziwną, niebieską żabę. Pokemon nie wyglądał zdrowo; jego klatka piersiowa wyglądała na poparzoną, a ciało było pokryte tłustą sadzą. Oczy stworka patrzyły się na niego z paniką, ale zarazem z twardością. Przez chwilę chłopak myślał czy by nie odejść kawałek dalej, nie zostawić pokemona samego sobie, jednakże nie mógł. W jego sercu była pustka. Pustka, którą musiał czymś wypełnić.
- Nie bój się mały… pomogę ci – rzekł, siląc się na uśmiech i pochodząc powoli. Pokemon jednak zjeżył się i wydał dziwny, żałosny dźwięk, mający być imitacją warknięcia. Widać było, że istota opadała powoli ze wszystkich sił. Michael jednak nie przejął się, kucając obok stworka.
- O boże… co ci się stało? – rzekł otwierając szeroko oczy, widząc mocne poparzenie. W pierwszej chwili pomyślał, że pokemon musiał przemykać się przez płomienie, ale obrażenia wyglądały tak jakby coś gorącego uderzyło go centralnie w tors. Rudowłosy mruknął pod nosem – Musimy to opatrzyć.
Bez słowa zdarł długie pasmo brudnej koszulki i zaczął moczyć w wodzie. Chociaż na czas akcji dostał czystszy sort niźli ten, który normalnie nosił, to i tak koszulka była cała w sadzy. Musiał ją wyprać, co też uczynił. Po kilku chwilach namaczania i porządnego tarcia, wyjął szmatę z wody, by opatrzyć pokemona. Nie przejmował się jego protestami, wykonując czystą, bezwzględną robotę. Nie miał siły, by zważać na cierpienie stworka, gdy chłodny materiał owijał się wokół klatki żaby. Po kilku minutach spojrzał krytycznie na zbolałego pokemona i improwizacyjny bandaż. Lekarzem nie był, ale wiedział, że pokemon potrzebuje koniecznie pomocy medycznej. Chłodny kompres, to było jedyne co był w stanie teraz zrobić. Przez chwilę zastanawiał się czy by nie wrócić do miasta. Szybko jednak odgonił od siebie tą myśl. Banda Bezrękiego na pewno odpłynęła, a nawet jeśli została, to z pewnością czekała go śmierć za dezercję. Oddanie się zaś marynarce było samobójstwem. Na pewno uznaliby go za pirata i szybko wysłali na stryczek. W obecnych czasach owe siły nie miały środków, ani czasu na rozprawianie się z każdym pojedynczym piratem i sąd wojskowy był niezmiernie sprawny oraz krwawy. Musiał iść dalej. Wpierw jednak opatrzył na szybko swoje kolano; nic wielkiego mu się nie stało, starł zaledwie nogę do krwi i porządnie stłukł kość, ale nic nie złamał.
- Okej, żabi pomiocie, musimy iść – rzekł, podnosząc ledwo trzymającego się stworka. Żaba wydała z siebie protestujący skrzek, ale nie miała zbyt wiele do gadania. Chłopak ruszył najszybciej przez las w stronę nieznanego.

Kępka rudych, ubłoconych włosów przedarła się przez gęste krzaki, wypadając na zalaną słońcem polankę. Przed chłopcem zamajaczył sporych rozmiarów budynek z gigantycznym pokeballem nad wejściem. Michael nie miał siły na okrzyk radości, dlatego jedynie przyspieszył tempa, wyparowując do środka i niemalże taranując wielką, różowa kulę - Chansey. Froxy – bo tak nazwał go chłopak, by mówić do niego jakkolwiek – gorączkował od ostatniej nocy i jego stan nie wyglądał najlepiej.
- Proszę, niech pani mi pomoże! – krzyknął w stronę różowowłosej kobiety, która siedziała za ladą układając pasjansa z nudów. Pokecentrum w środku lasu raczej nie narzekało na nadmiar klientów. Dziewczyna wpierw zlustrowała go od stóp do głów z nad czarnych oprawek okularów, po czym szybko zauważyła nieprzytomnego pokemona, wtulonego w pierś dzieciaka. Wstała, przewracając krzesło, po czym krzyknęła coś do Chansey, która delikatnie zabrała z rąk chłopaka żabę, po czym zniknęła za śnieżnobiałymi drzwiami.
- Rozgość się – rzekła jadowitym głosem, po czym pociągnęła kilka razy nosem – I najlepiej też umyj. Za chwilę wyślę Chansey by dała ci klucz i wskazała pokój. Teraz jednak pozwól, że zajmę się twoim pokemonem
Dziewczyna zniknęła za drzwiami, a rudowłosy jedynie pokręcił głową. Wiedział, że dziewczyna najpewniej uznała go za trenera, który przeciągnął jakąś walkę zbyt długo, pozwalając aby pokemon otrzymał krytyczne obrażenia. Michael jednak nie miał siły się sprzeczać i bez słowa usiadł na miękkiej kanapie. Zamknął jedynie na chwilę oczy, jednakże momentalnie ogarnęła go ciemność i odpłynął.


[ All my life they let me know ]
[ How far I would not go ]



Słońce oświetliło jego twarz, a sam chłopak podniósł się znad miękkich, puchowych poduszek. Pod palcami poczuł dotyk delikatnej pościeli. Kręciło mu się w głowie, jednakże postanowił się rozejrzeć. Znalazł się w pokoju o kremowych ścianach, w którym stało jeszcze jedno łóżko, dwa stoliki nocne i małe biurko. Było tutaj przytulnie i nawet by uznał, że tak jest jakby nie zauważył, że nie ma na sobie niczego. Zamarł z przerażeniem, po czym rozejrzał się jeszcze raz. Dopiero wtedy zauważył obok siebie równo poskładane odrobinę za małe ubranie; fiołkowe kapcie, parę czarnych dresów i typowo damską różową koszulkę. Wstał jednak, nie dotykając odzienia, zawijając się w prześcieradło, aby ukryć nagość. Przeszedł się po pokoju, zauważając, że jedne drzwi prowadzą na korytarz, a drugie do małej łazienki z prysznicem. W łazience zobaczył lustro, które zaciekawiło go. Na okręcie nie było lustra, jeśli nie liczyć tego w pokoju kapitana i tych w kajutach kurtyzan. Można było więc powiedzieć, że Michael nie widział swojego odbicia przez dziesięć ostatnich miesięcy. Przyjrzał się sobie, nie poznając siebie samego. Niegdyś rude włosy nie sięgające nawet do ramion, teraz opadały kaskadami ramiona, opadając jeszcze kawałek niżej. Chudą klatę piersiową pokryły płaskie, ale silne mięśnie. Najbardziej jednak zmieniła się jego twarz; pucołowate policzki przemieniły się w ostre rysy, a niegdysiejsze radosne spojrzenie w zmęczony, ale bystry wzrok. Wiedział, że każdego dnia tracił cząstkę siebie, jednakże nie zdawał sobie sprawy, że zabrnęło to także na materie fizyczne. To co jednak najbardziej go zaskoczyło, że był czysty i… o boże! Pachniał jakimś kwiecistym mydłem! Ktoś go nie tylko rozebrał, ale też umył. Przeglądanie się przerwało mu skrzypnięcie drzwi. Rudowłosy zamarł. Po chwili drzwi do łazienki się uchyliły, a przez szparę wysunęła się różowa główka dwudziestolatki żującej gumę.
- Aha! Tutaj jesteś – rzekła uśmiechając się – Już myślałam, że wyskoczyłeś prze okno. No nic, ubieraj się i schodź na dół, pewnie jesteś głodny. - Po tych słowach wyszła, rzucając jeszcze przez ramię rozbawionym głosem – Ahaaa… wolałabym abyś się ubrał, w tej swojej todze wyglądasz jakbyś urwał się z prehistorii. W pokoju zostawiłam ci ubrania. Trochę przymałe, ale innych nie miałam.
Drzwi zamknęły się, a chłopak szybko przebrał. Czuł się zniewieściale w różowej bluzeczce i obcisłych dresach, ale dziewczę miała rację – lepsze to niż paradowanie nago lub z zawinięty w pościel. Chłopak wkrótce znalazł się na dole, gdzie kobieta już na niego czekała. Uśmiechnęła się enigmatycznie na jego widok.
- Siadaj, masz śniadanie. Musimy pogadać – rzekł, stawiając przed nim talerz kanapek z serem i pomidorem, posypanych cynamonem – Po pierwsze, uprzedzając pytanie: tak, twój pokemon czuje się dobrze. Jego stan jest kiepski, ale stabilny
- Umm… dzięki – powiedział, drapiąc się po głowie zakłopotany – Cieszę się, ale to nie jest mój pokemon. Znalazłem go w lesie rannego
- Co do tego to już się domyśliłam. Nie miałeś przy sobie żadnych pokeballi, pokedexów, niczego – zacmokała z niesmakiem – jakbyś nim był, to bym wykopała cię za drzwi, każąc spać na wycieraczce, plus zadzwoniła do ligi, aby zabrali ci kartę trenera
- Ah…
- Nie będę pytać czemu znalazłeś się w środku lasu bez niczego, co tutaj robisz z dala o dwa dni drogi od najbliższego miasta, więc nie mów. Przynajmniej powiedz czemu ten Froakie jest ranny
Michael przez chwilę się nie odzywał, wcinając pyszną kanapkę. Dopiero, gdy jedzenie dosłownie zniknęło w jego żołądku, zdał sobie sprawę jaki był głodny.
- Nie wiem – wzruszył ramionami, rzucając dziewczynie najbardziej niewinne spojrzenie – Znalazłem go bok małego strumyka, gdzie się schronił ranny, cały pokryty sadzą. Pewnie stoczył walkę z jakimś innym, ognistym pokemonem
Dziewczyna pokiwała głową, po czym westchnęła głośno.
- Niech ci będzie. Aha, zapomniałam się przedstawić, nazywam się Holly – rzekła różowo włosa wyciągając nad stołem rękę. Evans uścisnął ją delikatnie.
- Hej, ja nazywam się Michael – rzekł, po czym na chwilę odwrócił spojrzenie i zakłopotanym głosem rzucił – Emmm… wybacz… Holly, wiesz może kto mnie rozebrał i umył?
Dziewczyna zachichotała radośnie jakby czekała na to pytanie od rana.
- Oczywiście, że ja. Widzisz tu kogoś innego? – odrzekła uśmiechając się wrednie na widok buraka, który pojawił się na policzkach dzieciaka. – Oh… nie przejmuj się, widziałam nie jednego i raczej nie przywykłam mdleć na ten widok… a tym bardziej na widok takich wykałaczek – wybuchnęła śmiechem, palcami wskazując przesadnie mały odstęp.
Kąciki uszu młodzieńca przybrały kolor jego włosów, jednakże chłopak również się zaśmiał, starając się ukryć zażenowanie. Słowa zabolały go, ale z drugiej strony miło było mieć za rozmówcę kogoś z poczuciem humoru.
- Hah, tak czy siak dziękuję… niekoniecznie może za tą jawną molestację, ale dziękuję
- Ne ma problema, amigos. Tak czy siak teraz będę miała problem z tym kurduplem. Muszę załatwić mu wikt i opierunek gdzieś w mieście, co sprawiłoby mi dużo kłopotów, dlatego miło z twojej strony byłoby jakbyś go przygarnął – stwierdziła, kontrując chłopaka najbardziej uroczym spojrzeniem na jakie ją było stać.

- Tak czy siak teraz będę miała problem z tym kurduplem. Muszę załatwić mu wikt i opierunek gdzieś w mieście, co sprawiłoby mi dużo kłopotów, dlatego miło z twojej strony byłoby jakbyś go przygarnął – stwierdziła, kontrując chłopaka najbardziej uroczym spojrzeniem na jakie ją było stać. Pod tym spojrzeniem nie mógł odmówić.
- No… okej, dla mej wybawicielki zawsze
- Yupi! – krzyknęła radośnie, trochę nazbyt udawanie jak na jego gust. – Dobra, to jak chcesz, to kuchnia jest tam, możesz sobie zaparzyć herbatę. Tam też jest telefon, a tutaj, w poczekalni masz telewizor. Możesz tu zostać ile chcesz. A teraz wybacz, za chwile zaczyna się mój serial.
Chłopak pokiwał głową, po czym westchnął leniwie, gdy dziewczyna opuściła pokój. Był wolny! W pełni wolny, niezależny od wszystkiego. Wpierw zechciał włączyć telewizor i odprężyć się, jednakże przypomniał sobie o telefonie, zatapiając się w melancholii.

Urodził się w ogromnej metropolii, największym mieście na kontynencie, gdzie znajdowała się również główna siedziba marynarki. Matki nigdy nie poznał – umarła przy porodzie, zaś ojciec… czasem wolał go nie znać. Był to mężczyzna surowy, kompletnie nie znający się na wychowywaniu dzieci. Podchodził do wszystkiego po żołniersku. Pracował w marynarce na stanowisku kapitana, mając pod sobą ogromny pięciomasztowiec – Śpiącą Pannę. Większość czasu spędzał więc na morzu, pozostawiając dzieciaka pod opieką jego ciotki. Przybranej ciotki. Kobieta ta była grubo po pięćdziesiątce, miała sporą nadwagę i córkę w wieku osiemnastu lat - Cassandrę. Jej mąż został wykopany z domu, gdy przyłapała go na zdradzie i od tego czasu nie utrzymywała z nim dalej kontaktu. Ciotka była surową osobą, niesamowicie czułą na przestrzeganie zasad, ale zarazem radosną i kruchą. Pod twardą powłoką skrywała się istota, która najchętniej rozpieszczałaby wszystkie dzieci w zasięgu dłoni.

Michael sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer, przestępując z nogi na nogę. Kiedy był na okręcie nie raz myślał o tym jak zmieni się jego życie, gdy wróci do domu, ale dopiero teraz jego marzenia miały się spełnić.
- Halo? – usłyszał głos w słuchawce.
- Ciocia? Ciocia Marshall? – rzekł do telefonu, rozpoznając głos.
- Tak. Kto mówi… M-Michael? MICHAEL? - głos się załamał, po czym słychać było szloch.
- Michael, t-ty żyjesz. Wróciłeś! Gdzie jesteś? Jak się czujesz? Nic ci nie dolega
- Nope, jestem cały i zdrowy w… - rozejrzał się po pokoju – nie wiem gdzie, ale niedługo się dowiem i do was wrócę!
- Was… - głos, który odezwał się w słuchawce zabrzmiał inaczej. Znacznie inaczej. Nie słychać w nim było już szczęśliwego szlochu, a głęboki smutek. – Michael… ona… ona… Cassy nie żyje – usłyszał, a głos zmienił się w opętańczy ryk – ZABILI JĄ! ZABILI! Zabili moją Cassy! Oni… oni… ją zabili… zgwałcili… a potem… kilka dni później ona… moja kochana Cassy… moje kochane dziecko… podcięła sobie żyły. ZABILI JĄ! ZAMORDOWALI!
Każde wcześniejsze doświadczenie przeminęło przed oczami chłopca. Każdy strach, każda pustka była niczym w porównaniu z bólem, który chwycił go za serce. Z oczu popłynęły łzy, a pożar gniewu zaczął trawić jego umysł. Płomień ogarnął całe jego ciało. Zaczął nienawidzić. Rządza mordu ogarnęła jego duszę, a z zaciśniętych dłoni stoczyły się krople krwi. Stał tak, słuchając słabiejącego szlochu bezsilności, ogarnięty tym co w człowieku najgorsze. Czystą nienawiścią.
- Ciociu… jednak nie wrócę tak szybko jak myślałem – rzekł spokojnym, lodowatym głosem.
Słuchawka pękła w jego dłoni, a on sam uderzył w ścianę z całej siły, starając się wyzwolić choć trochę gniewu. Dać upust swoim emocjom. Trzasnęła kość. Ból był oszołamiający, ale w porównaniu z gniewem, który go palił, to było nic.
Michael przywołał przed swe oczy wszystkie sytuację. Śmiał się z nimi, pił z nimi, śpiewał z nimi, milczał z nimi… niemalże zaczął uważać ich za swoich przyjaciół. Za ludzi mu bliskich. Teraz zaś czuł wobec nich jedynie nienawiść. Nie mógł spojrzeć ciotce w oczy po tym jak żył u ich boku dzień za dzień. Nie mógłby sobie darować jakby odpuścił to tak jak miał w zwyczaju. Tym razem chciał doprowadzić sprawę do końca.
Momentalnie postanowił. Zbierze załogę, wyprawi się w morze, zostanie korsarzem i stanie na czele hierarchii piratów, by następnie zgnieść ich wszystkich. Dosłownie, wszystkich. Razem ze sobą.


[ciocia Marshall Edison, lat 57, obecnie emerytowana pielęgniarka]
Kobieta starsza, niezbyt rozgarnięta, popadająca przedwcześnie w starczą demencję. Mimo to, ma złote serce i ciężki pasek. Od urodzenia sprawowała pieczę na Michaelem. Od śmierci swojej córki nadal udaje twardą niczym rzemień, ale, gdy nikt nie patrzy - płacze i tonie w czystej rozpaczy.

[ojciec Matthew Evans, lat 46, kapitan marynarki]
Twardy o surowym obliczu, nienawidzący każdego istnienia, które łamie zasady. Posiada żelazną wolę i równie żelazne pokemony, którym nie straszny jest sztorm czy śmierć. Syna widział w swym życiu dwukrotnie: raz gdy odbierał z rąk lekarza i w momencie, gdy zamykał za sobą szpitalne drzwi, wracając na Śpiącą Pannę. Michael nienawidzi go i nie chce mieć z nim nic wspólnego.



[ Froxy o poziomie 5.oo, zwany również Żabim Pomiotem, nieufny samiec ]
[ typowy przedstawiciel natury wody, o ciągu ewolucji Froakie
16> Frogadier 36> Greninja ]
[ zdolność Protean, zmienia momentalnie typ pokemona na naturę ostatniego użytego przez niego ruchu ]
[ poznał następujące ruchu: Pound, Growl, Bubble ] [ w łapkach trzyma nic, +over 9000 do niczego ]

Ciężko stwierdzić coś na jego tematu. Michael znalazł go u stóp swej ucieczki, rannego i rozpalonego śmiertelną gorączką. Rudowłosy nie zadawał pytań i podał mu pomocną dłoń, by na skraju wycieńczenia oddać go na leczenie do Poke Centrum. Teraz zaś nie ma pojęcia w jakim stanie ów pokemon jest. Żaba wydaje się istotą równie przyjazną, jak i nieufną. Czas spędzony razem przedzierając się przez las, by nie sięgnęła ich ni kosa, ni ni kula wykazał się owocny i zbliżył obu do siebie, ale nie zatarł wszelkich granic.




[ fabularnie nie posiada nic, zupełnie nic, tak nic, że aż nic. Na tułaczkę ruszył zaledwie z tym w co był odziany ]
[ w kufrze zaś zieje pustka, tylko kąt kryje marne 3850 pDollarów, pokedex, super wędkę i kilof ]
[ sitrus berry szt 5, pokeballe szt 5, tm96 - nature power, tm97 - dark pulse ]
_________________

Ostatnio zmieniony przez Crimson Robe 2015-12-12, 03:14, w całości zmieniany 8 razy  
 
     
REKLAMA 

Starter: Froakie
Profesja: trener
Profesja poboczna: uzdrowiciel
Karta Postaci: przejdź
Dołączyła: 24 Cze 2014
Posty: 3110
Ostrzeżeń:
 1/5/6
Wysłany: 2015-12-10, 09:30   

Ostatnio zmieniony przez Yuki 2015-12-12, 03:14, w całości zmieniany 8 razy  
 
     
Yuki 


Wiek: 27
Dołączyła: 24 Cze 2014
Posty: 3110
Ostrzeżeń:
 1/5/6
Wysłany: 2015-12-10, 09:30   

~~ Akcept Karty Postaci ~~
_________________
 
  :
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandblue created by spleen modified v0.2 by warna

| | Darmowe fora | Reklama

Daisy7 (administrator)
ania.daisy7

Gwen Brown (administrator)
38162565

Yuki (grafik)
35451075
Yukiyorin

Did (grafik)
44021735
Otaku helper
www.OtakuHelper.pl - Nie buforuj! Pobieraj!

WAW Pokemon

Yousei

SNM
SnM

PokeSerwis

Hentai Island

Dragon Ball Alternate World
Dragon Ball Alternate World

Tin Tower

Darkest Night

Czarodzieje

Mystic Falls
Mystic Falls

Wishmaker

Undertale

Digimon Quartz

Poke Tail

Jadore Dior

Spesogenesis

Horizon

Seven Kingdoms

Bangarang

Dysharmonia

Arcadias

Deireadh

SPQR

Dzikie Psy

Uru'bean

Lords of Brevort

Death City

Black Butler
BlackButler

Hogwart Dream
HogwartDream

Zombie is coming

FT Path Magician

Wolvex

Phantasmagoria

Ninja Clan Wars

Wilki 94

Mortis

Wishtown

Valoran
Valoran

Fairy Tail New Generation

Antyris

Hoshi Fusion

Spectrofobia

X-Men RPG

The Avengers

Virus

Riverdale High School

Marudersi

Bottled Stars

Death City

Draco Dormiens

Ninja Gaiden
Ninja Gaiden PBF

Epoka Nordlingów

Pokemon Eternal

Era Bleacha

Król Lew PBF
Król Lew



Design by Did, Yuki & Daisy7. Only for Pokemon Crystal
Wszystkie prawa zastrzeżone./All rights reserved. Copyright 2014 by Daisy7.
Pokemon Crystal launched 2011-03-23.