Zamrugałem ze zdziwieniem, gdy Aaron od tak zniknął. Czy to jakaś magia? Pomyślałem od razu. Gdy duszek się zaśmiał, doszedłem do wniosku, że mogę mieć rację. Nie mniej, zaskakująca rzecz i chyba normalna dla nich. Nikt poza mną nie wyglądał na zaskoczonego. Chwilę później na miejscu chłopaka pojawiła się postać podobna do mnie. Moje zdziwienie urosło, ale także ciekawość. Jak to się dzieje? Potem mój sobowtór dotknął mnie i znowu widziałem Aarona. Wyjaśnił mi, że to była iluzja stworzona przez owego pokemona i jak ona działa. Trzeba przyznać, że to dość niezły plan żebym nie rzucał się w oczy, ale brak możliwości dotknięcia kogokolwiek oraz potrzeba pilnowania się to dość mocne wady całego pomysłu. Jednak nie widziałem innego równie skutecznego rozwiązania. Jakiekolwiek przebranie nie miało sensu. Za bardzo różnię się od ludzi i musiałbym zawinąć się od stóp do głowy, a udawanie że mój wygląd to „kostium” w obecnej sytuacji politycznej tego świata nie wyszłoby.
- Zdaje się, że to póki co jedyny sposób bym mógł stąd wyjść i nie rzucać się od razu w oczy. Cóż, zgadzam się – odpowiadam, rzucając oko na pozornie niegroźnie wyglądające stworzenie. Skoro zna się na takiej iluzji to co jeszcze może potrafić? – Ale wcześniej powiedz mi, na jakiej zasadzie działają moce tych pokemonów? Skąd bierze się ich władza nad żywiołami? To jakaś magia? – pytam się, załączając w sobie tryb uczonego.
I walka się zaczęła. Murkowowi poszło nieco gorzej niż pokemonowi Alexa, jeszcze ten drugi potrafił używać jakiegoś samopowtarzalnego ruchu. Szczerze mówiąc nie czułam jakiś specjalnych emocji w związku z tą walką, więc moja twarz nie zmienia wyrazu. Przedstawiam krukowi kolejną taktykę.
- Attylo, teraz grać będziemy ostrzej. Zacznij teraz od Confuse Ray. Skołowany Growlithe nie będzie już tak celnie pluł ogniem. Potem zrób użytek z ruchu pasującego to twego typu i zbliżywszy się do przeciwnika zaatakuj za pomocą Pursuit. Uważaj potem na kontratak ogniem. Wznieś się w górę skąd atakuj Peckiem. Potem oddal się i lecąc nisko nad ziemią czekaj na kolejny atak psa. Kiedy zaatakuje ogniem lub spróbuje walczyć wręcz, leć w jego stronę, robiąc oczywiście unik. Cały plan polega na tym, byś minął go póki zajęty jest atakowaniem, a będąc za jego plecami zaatakował kolejnym Pursuit. Na wszelki wypadek, użyj potem jeszcze raz Confuse Ray, by upewnić się, że Growlithe jest odpowiedni skołowany.
Prawie się zaśmiałam, jak Alex stwierdził, że będziemy szli aż do jego szkoły żeby zawalczyć. Przecież wystarczy kawał ziemi, by pokemony mogły stanąć ze sobą do walki. Ale jak mój braciszek chce działać zgodnie z zasadami, niech mu będzie. Przynajmniej miałam krótki spacerek przez Cherrygrove. Szkolna arena do walk… Cóż tak bardzo normalna jak to możliwe. Kilka białych linii namalowanych na piachu. I na co to komu? W każdym razie zajęliśmy wyznaczone miejsca, a ja sięgnęłam po ball z... No to Murkrow, ale potrzebuje jakiegoś imienia. Już mam! Uśmiecham się.
- No doba, możemy tak walczyć. Wychodź! – wołając to, wypuszczam kruka.
- Witaj. Może w dość szorstkich okolicznościach cię wypuszczam po raz pierwszy, ale najlepszych towarzyszy poznaje się w boju. I Będę cię nazywał Attylą, ok? – zwracam się do pokemona. – Gotowy? – mówię do brata, jeśli ten potaknie, ponownie do Attyli. – Bierzemy się do dzieła. Zacznij od szybkiej szarży i zaatakuj przeciwnika Peckiem. Potem oddal się do niego, by użyć Astonish. Staraj się być możliwie mobilny i niezbyt agresywny, żebyśmy poznali możliwości wroga. Rób uniki. W razie możliwości odgryzaj się Peckiem. Do roboy! – mówię bojowym tonem do Murkrowa.
- Mam – odpowiadam enigmatycznie.
Ciotka przyjmuje wszystko tak spokojnie. Czy nic nie jest w stanie wstrząsnąć tą kobietą? Zaczęłam się zastanawiać, gdy kobieta opisywała mi co się działo w Cherrygrove przez ten czas. W sumie nie pamiętałam, czy kiedykolwiek widziałam ją rozłoszczoną, albo dogłębnie zrozpaczoną. Potem ciotka poszła odpocząć i zostałam sam z bratem. Ten zapytał mnie, czy mam pokemony i zaproponował mi trening. W sumie, mogę spędzić z nimi więcej czasu, nie tylko zjeść obiad.
- Niech ci będzie – odpowiadam, wstając od stołu, bo w kuchni raczej trenować nie będziemy. – I tak, mam pokemony.
Nie powiem żeby zrobiło mi się ciepło na duszy, po tym jak ciotka wypowiedziała imiona rodziców. Na moment przypomniałam sobie ruiny i ich zniknięcie. Mam wrażenie, że wtedy też we mnie coś zniknęło i w tym miejscu została pustka, której nie mogę wypełnić oraz chłód, którego nie mogę przegnać. Z rozmyślań wyrwało mnie pytanie ciotki, zadane przez nią po sprzątnięciu naczyń. Patrzę na nich poważnie i nie mam zamiaru czegokolwiek ukrywać.
- Nie będę się kryć, ciociu. Nie jestem dzieckiem, które coś zbroiło – odzywam się. – Nie przybyłam do Cherrygrove, bo zachciało mi się wrócić do rodzinnego życia. Po prostu musiałam tędy przejść i stwierdziłam, że chcę was zobaczyć, pokazać, że żyję, bo nie wiem co będzie jutro. Mam coś do zrobienia. Wkrótce będę ruszała dalej.
Wszystko mówię szczerze, tak by nie mieli wątpliwości. Zapewne ich to zaboli, ale mam to gdzieś. Jeśli nie załatwię problemu i tak wszyscy będą martwi. Co zmieni trochę smutku ciotki i brata?
Szczerze mówiąc dalej nie rozumiałam postępowania ciotki, ale robiła wrażenie, jakby rozumiała moje i cieszyła się, że wróciłam, a przyjęcie mnie z powrotem było dla niej sprawą oczywistą. Lepiej nie będę tego dłużej drążyć. Za bardzo odzwyczaiłam się od rodzinnego życia.
Brat za to wyjaśnił mi co chce robić po tej swojej szkole trenerskiej.
- Myślę, że te słowa podobałyby się rodzicom – komentuję krótko jego plany.
Co ja mogę więcej powiedzieć? Nie jestem żadnym autorytetem, który powinien Alexa chwalić, albo odwodzić od jego pomysłów. Spoglądam na ciotkę i brata. Naprawdę nie wiem, co mam mówić. Czuję się niezręcznie.
- Nie wiem co by to dało ciociu – odpowiadam zmieszanym tonem kobiecie. – Nie wiem co innego miałabyś zrobić. Jednakże w życiu nie spodziewałam się, że wejdę tutaj i zacznę jeść obiad, jakbym nigdy nie odchodziła. Nie spodziewałam się, że nie będziecie czuć gniewu za moje zniknięcie, że nie będziecie pytać gdzie byłam przez te lata i co robiłam – dodaję zgorzkniałym tonem.
Nie wiem czego się spodziewałam przychodząc tutaj, ale na pewno nie tego. Chciałam tylko zobaczyć ich twarze i dać znać, że żyję, ale chyba nawet wolałabym żebym Margaret mnie wykopała za drzwi. Wtedy nie musiałabym martwić się tym jak się zachować w tej sytuacji. Z myślą, że spełniłam rodzinny obowiązek poszłabym dalej. Naprawdę czułam irytację, że wyszło to jak wyszło, chociaż brat i ciotka zachowali się jak dobrzy ludzie. Może po latach życia na ulicach przestałam wierzyć w to, że w ludziach jest bezinteresowne dobro.
- Więc poszedłeś do szkoły trenerskiej? – zwracam się do brata i zmieniam temat. – I co zamierzasz później robić?
To przyklejenie się do mnie brata mocno mnie dziwiło, ale nie odpychałam go. Mi i tak wszystko jedno, a jemu chyba lepiej dzięki temu. Zaraz jednak przemówiła ciotka i zaprowadziła nas do kuchni. Moje nozdrza zaatakował tam zapach domowego jedzenia. Przypomniało mi to, że przez te lata żywiłam się różnie, raczej nie domowo i raczej nie zdrowo. Jednakże to, że dano mi jeszcze obiad, wywołało u mnie kolejne zdziwienie. Zostawiłam ich na tyle lat, a oni tak dobrze mnie przyjmują? Nie pytali mnie nawet o to co robiłam po ucieczce. Jakby przeżywali kolejny zwykły dzień, jakbym nigdy nie uciekła z domu. Jedliśmy w ciszy, tak, ja też jadłam. Dawno nauczyłam się, że jak można się najeść, lepiej to zrobić niż chodzić potem z pustym brzuchem. W końcu ciotka przełamała milczenie, mówiąc o jakiś egzaminach Alexa.
- Co za egzaminy? – pytam od niechcenia.
Właściwie, czuję lekką irytację z powodu takiego traktowania. Dlatego pytam w końcu.
- Powiedzcie mi, dlaczego mnie tak przyjęliście? Zostawiłam was bez słowa na lata, a potem wbijam się z powrotem bez zapowiedzi. Więc, dlaczego?
Nadal pamiętałam drogą wiodącą do domu ciotki Margaret, a okolica, chociaż nieco zmieniona, przywoływała dawne wspomnienia. Trudno powiedzieć żeby nostalgia ściskała mnie za gardło, ale czułam pewne poruszenie. W końcu dotarłam pod odpowiednim adres i przełykając ślinę weszłam do środka. Usłyszałam głos ciotki, która pomyślała, że to przyszedł mój brat. Słysząc ten głos po tylu latach… nie potrafiłam się odezwać. Co miałam powiedzieć? Że to nie Alex, a ja? W końcu ciotka sama wyszła z kuchni i na mój widok tak się zdumiała, że upuściła wycierany przez siebie talerz, który roztrzaskał się o podłogę.
- Tak, to ja ciociu – odpowiadam cicho na pytanie kobiety.
W tym momencie do domu wszedł jeszcze mój brat. Spojrzałam na niego skonsternowana. Potrafiłam przeżyć sama na ulicy, a teraz nie wiedziałam co mam robić. Po co ja tu przyszłam? Jednakże nikt nie wściekał się na mnie za moje zniknięcie. Zdumiałam się za to, gdy brat podszedł do mnie i zapłakany mnie uściskał. Opanowując zdziwienie, odwzajemniam uścisk. Sama może nie jestem aż tak wzruszona ich widokiem, by płakać, ale poczułam ciepło na duchu, coś co rzadko mi się zdarza.
- Cześć, młody – odzywam się wreszcie do brata, a potem do obojga. – Postanowiłam… was odwiedzić
Nieszczególnie długo czekałam na odzyskanie pokemonów. Chowając balle, kiwam tylko głową na znak pożegnania i bez słowa wychodzę z budynku. Stojąc przed Centrum zastanawiam się nad ostateczną decyzją. Prawda jest taka, że boję się tego, jak przyjmą mnie w domu, gdy tak nagle wejdę tam z buta. Zostawiłam ich bez słowa i nie odzywałam przez tyle lat. Z drugiej strony, światu jakby nie patrzeć grozi katastrofa, a ja nie mam pewności, że uda mi się pozamykać studnie, albo przeżyć tą podróż. Czuję… że chciałabym ich przynajmniej jeszcze raz zobaczyć. To w końcu moja rodzina, jedyni ludzie do jakich czuję jeszcze przywiązanie, bo tak zwani przyjaciele, których miałam w Goldenrod mnie zdradzili. No dobra, idę do domu ciotki. Raz kozie śmierć. Jak umrę, to to jak mnie teraz tam przyjmą nie będzie miało żadnego znaczenia.
Swoje pierwsze kroki w Cherrygrove skierowałam do Centrum Pokemon, gdzie oddałam pokemony do leczenia. Oczywiście byłam teraz zmuszona odczekać jakiś czas, nim mi je zwrócą. Z nudów i dla zabicia czasu przyglądałam się wiszącym tutaj plakatom. Nie żeby interesowały mnie zapisane na nich informacje. W pewnym momencie usłyszałam głos. Okazało się, że w kącie stoi włączony telewizor reklamujący całą tę Ligę Johto. To również miałam gdzieś. Nie jestem jednym z dzieciaków, które biegają od miasta do miasta za odznakami, marzących o staniu się mistrzem. Mam inne cele. Jeśli nadal nie ma moich pokemonów do odebrania, znajduję jakieś siedzisko i zajmuję je. Siedząc z założonymi rękami, czekam na wezwanie.
Dobra, dorobiłam się drugiego członka zespołu, a Arkadia postanowiła mi towarzyszyć, chociaż była na tyle zmęczona walką, że musiałam ja wsadzić do plecaka. Ruszyłam dalej, a znaki drogowe chamsko informowały mnie o zmniejszającej się odległości między mną, a Cherrygrove. Nie było sensu bawić się w ociąganie. I tak musiałam tędy przejść. Tylko co ja do cholery mam zrobić jak już dojdę do miasta? Lepiej ignorować ciotkę oraz brata, czy skonfrontować się z ich stosunkiem do mojej ucieczki? Ach. Mocno wahałam się i nadal byłam niezdecydowana, kiedy ostatni znak oznajmił mi początek Cherrygrove. Dobra, wpierw pójdę do Centrum, aby zajęli się pokemonami, a potem… potem zobaczymy.
Chociaż kruk został sparaliżowany, nie było tak do końca łatwo walczyć z nim, ale Dratini w końcu pokonała swojego pierzastego przeciwnika i ten leżał teraz nieprzytomny na ziemi. Spodziewając się, że przyda mi się w przyszłości jakiś zdolny do lotu pokemon, wyciągam jeden z pokeballi i bezceremonialnie rzucam nim w Murkrowa. Gdy się złapie, a wątpię żeby się to nie stało skoro jest nieprzytomny oraz sparaliżowany do tego, skanuję go, chowam kulę i ruszam dalej.
- Dobra robota Arkadio – chwalę smoczycę. – Chcesz teraz odpocząć w ballu, czy towarzyszyć mi w drodze? – pytam się jeszcze jej.
Nie mam jej co dać do zjedzenia, więc chociaż nagrodzę ją możliwością wyboru.
Design by Did, Yuki & Daisy7.Only for Pokemon Crystal
Wszystkie prawa zastrzeżone./All rights reserved. Copyright 2014 by Daisy7.
Pokemon Crystal launched 2011-03-23.