Imię/imiona: Sooyoung
Nazwisko: Park
Przezwisko: Joy
Data urodzenia (wiek): 25-12-1993 (~22)
Profesja: Trenerka
Profesja poboczna: Ewolucjonistka
Team: Rocket
Opis wyglądu: Joy to drobna dziewczyna, mierząca zaledwie sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu, przy mało imponującej wadze czterdziestu kilogramów. Ma wąskie ramiona, drobne dłonie, chudą szyję, jasną skórę i malinowe usta – krótko mówiąc wszystko co potrzebne, by być określana jako urodzona księżniczka od pierwszego tygodnia życia, kiedy to jej wielkie jak szklanki, bursztynowe oczęta pierwszy raz spojrzały na świat. I to, że już wtedy nie była zadowolona z tego, gdzie jest, roztopiło się we wspólnym westchnieniu podziwu wszystkich obecnych.
Długie, gęste włosy w kolorze kory dębu, które odziedziczyła po matce są zawsze dokładnie umyte, wyczesane i odżywione, głównie ze względu na pomalowane na zielono końcówki, które Joy zafundowała sobie na szesnaste urodziny i od tego czasu ani myśli się z nim pożegnać. Jednak żeby utrzymać ciągle utleniane włosy w dobrym stanie, musi poświęcać im dużo opieki, i co tu dużo mówić, zarobków. Mimo wszystko dziewczyna uważa, że jest tego warta, a i nauka nie jest aż taka ciężka, żeby miała bać się o swój poziom życia.
Poza zieloną częścią włosów, najbardziej charakterystyczną cechą dziewczyny są jej oczy. Gigantyczne, prawie idealnie okrągłe, a przede wszystkim – bursztynowe.
W kwestii figury Joy nie ma się specjalnie czym pochwalić, ale uważa, że mogło być gorzej. Owszem, jest malutka, ma wąskie biodra, prawie niezauważalne wcięcie w talii i biust, który ledwo wypełnia mocno naciąganą miseczkę B. Ale przecież mogła być gruba, albo mieć krzywe kolana, prawda? Swoją dziecinną sylwetkę stara się w miarę możliwości ukrywać pod swetrami lub falbankami, siląc się przy tym na dziewczęcość, bo co innego ma zrobić z ciałem wiecznego dziecka? Skoro już ma być marzeniem pedofilów, woli to wykorzystać na własną korzyść, niż przeklinać geny.
Opis charakteru: Drobna, urocza, o jasnej skórze i różanych usteczkach panienka… A przy tym złośliwa i bezczelna jak stereotypowa, zła królowa cheerleaderek z każdej amerykańskiej komedii szkolnej z początku XXI wieku. I to nie jej wyrywa się serce i chowa do szkatułki. To ona je kolekcjonuje i układa pudełka jak wielki tron, na którym siedzi i patrzy z góry na swoich poddanych. Oczywiście jest to opis mocno przesadzony, ale prawda jest taka, że jest po prostu rozwiązłą księżniczką.
Panna Park to idealny przykład do poparcia teorii: „nie oceniaj książki po okładce”. Pomimo wyglądu niewinnej i czystej jak świeży śnieg, jej charakterek jest co najmniej paskudny. Może i nie zdarza jej się używać wulgaryzmów (a na pewno nie przy publice), ale gdy tylko otwiera usta wylewa się z nich zabójczy koktajl sarkazmu, złośliwości, kłamstw i pasywno-agresywnych obelg kierowanych pod kierunkiem słuchacza i całego bożego świata. I ona nie widzi w tym nic złego, w końcu to świat irytuje ją, nie odwrotnie. Oczywiście mówi to jako przeżarty do kości hipokryta, który całe swoje życie był oczkiem w głowie rodziny, klasy i nauczycieli. Ale co ona może poradzić na to, że ludzie do niej lgną?
Otóż Joy ma kilka zalet, które sprawiają, że ludzie mimo wszystko nie mają ochoty nadziać ją na widły po pierwszym kwadransie znajomości. Po pierwsze – jest niegłupia. Ma całkiem niezłą pamięć i nigdy nie zapomina imion, czy też urodzin. Stara się też być fair w stosunku do tych, których lubi, a warto też dodać, że jest dość rozrzutna. Jak ma się jedno do drugiego? Jedno słowo – prezenty. I to zazwyczaj przemyślane, w końcu skoro już na coś wydaje pieniądze, to niech będzie to użyteczne.
I w kwestii zalet to by było na tyle. Jak zwykle pieniądze kręcą tym światem.
Wielu jednak zgodnie twierdzi, że jej najmniej uroczą cechą jest jej całkowity brak inteligencji społecznej. Jej empatia równa tej, którą cechuje się zepsuty hydrant nie raz, nie dwa doprowadził do mało przyjemnych sytuacji. Najbardziej rzuca się to w oczy, gdy spojrzy się na historię jej związków. Jest niewierna, nieczuła, aromantyczna i boleśnie bezpośrednia, co w połączeniu daje mieszankę gotową zabić każdą będącą między ludźmi chemię. Warto też wspomnieć, że mimo wszystko ma tendencje do bycia skończoną przylepą, która nie umie trzymać rąk przy sobie i nie rozumie, dlaczego niektórzy tego nie lubią. Przecież nie jest jakoś specjalnie ciężka, a i buziak nie jest niczym na tyle nieprzyjemnym, żeby od razu się obruszać. W końcu nawet idąc z kimś do łóżka można myśleć o kimś zupełnie innym, więc gdzie w ogóle tkwi problem?
No właśnie. Nawet nie próbuje udawać, że nie myśli o nieprzyzwoitych rzeczach przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu, a winę zwala na hormony, bo w końcu na coś trzeba. Zazwyczaj jej tendencje do zachowywania się jak zboczony emeryt zdradzają jej dwuznaczne żarty i bardzo jednoznaczne dotykanie aktualnego obiektu jej zainteresowania, a ten może się trzy razy zmienić w ciągu jednej godziny. Problem polega na tym, że całkowicie nie przeszkadzają jej spojrzenia innych, a nic nie daje jej takiej satysfakcji, jak zawstydzanie innych. Nietrudno jest się domyślić, ze spędzanie z nią przerw to nie lada wyzwanie, którego nie wszyscy się podejmują… chociaż często nie mają wyboru. Joy jest jak królik – umiera bez miłości. O ile przez „umieranie” można rozumieć zachowywanie się jak rozpuszczony dzieciak, którym notabene jest. I na tupaniu i płaczu się nie kończy, gdy poczuje się celowo ignorowana, potrafi być naprawdę okrutna. Co ciekawe bardzo źle znosi karcenie, gdy wie, że zrobiła coś złego. A czasami trudno długo krzyczeć na szczerze skruszoną dziewczynkę o urodzie Disneyowskiego zwierzątka, nawet jeśli ma się świadomość tego, że zaraz po otrzymaniu przebaczenia wróci do bycia ciernią w boku. To wszystko wina tych wielkich ocząt, ciężko ich nienawidzić, nawet gdy jest to w pełni zrozumiałe – a nawet wskazane.
Historia: Nie mylałam, że ten piątek będzie dla mnie jaki wyjątkowy.... W ogóle - nic nie mylałam.... Pragnęłam sobie zrobić tylko chwilkę przerwy, odetchnąć od durnej nauki. Zadzwoniłam do siedziby Team Rocket.... Po kilku minutach użerania się z głupią sekretarką, która za nic na wiecie nie chciała mnie połączyć z szefem, lecz która w końcu uległa, gdy zagroziłam jej, że opublikuję w internecie jej zdjęcia w negliżu - usłyszałam wreszcie głos Giovanniego... Zdążyłam się tylko przedstawić, gdy rzucił on wesoło do słuchawki:
- Słuchaj, nie ma sensu, abymy gadali przez telefon.. Wiedz, że jest on na podsłuchu, więc nie będziemy mogli swobodnie porozmawiać... Proponuję, aby do mnie wpadła dzisiaj... Mam kupę nowin. Poza tym upiekłem dziś ciasteczka....."
Cóż było robić.. Westchnęłam ciężko... A co mi tam, pojadę! I tak nie mogę się dziś skupić na nauce.
Tak więc pojechałam......
Był już późny wieczór, kiedy to stanęłam przed drzwiami siedziby Team Rocket... Nie wiem, ile czasu zajęło mi dojechanie tutaj, ponieważ zamyślona całkowicie straciłam rachubę czasu.. Ale gdy spojrzałam na zegarek, okazało się, że była już 22:35. Westchnęłam... Miałam nadzieję, że szef jeszcze nie śpi... W każdym razie budynek był jeszcze otwarty, gdyż bez trudu udało mi się otworzyć drzwi i wejść na oświetlony korytarz. Moment później czekała mnie już pierwsza przeszkoda. Sekretarka za biurkiem. Gdy podeszłam bliżej twarz zwracająca się w moją stronę okazała się być własnością Cassidy. Dziewczyna spojrzała na mnie mętnym wzrokiem i spytała znudzona:
- Pani do kogo o tej porze ?
- Do szefa - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Nie uważałam, abym musiała się komu tłumaczyć z celu mojej podróży. Jestem w końcu dorosła i niezależna. Robię co chcę.
- Rozumiem - powiedziała. - Cóż, obawiam się jednak, że szef nie będzie mógł pani w tej chwili przyjąć..
- Dlaczego ? - spytałam. Zdziwiło mnie to.. Kto jak kto, ale Giovanni jest solidny i wywiązuje się z terminów.
- Ponieważ.... szef nie żyje - odpowiedziała obojętnie Cassidy.
Zamurowało mnie. Nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Z tego stanu wyrwał mnie dopiero choleryczny śmiech Cassidy.
- O rety ! - wystękała z trudem łapiąc oddech, kiedy przestała się wreszcie śmiać. - Dziewczyno, gdybyś ty widziała swoją minę... - W tym miejscu kazała mi się przejrzeć w lustrze, czego oczywiście nie uczyniłam. - Hehe... Nabrałam cię! - krzyknęła.
Nie wytrzymałam dłużej. Chwyciłam ją za szmaty i podciągnęłam do góry na wysokość swojego wzroku.
- Co tu jest do cholery grane ?? - zapytałam.
Cassidy jakby nieco się uspokoiła. Szczególnie po tym, jak ujrzała łypiącą na nią groźnie Dratini u mojego boku (przyprowadziłam ją ze sobą).
- Dobra, dobra..... - wyszeptała. Poczułam od niej alkohol. Chyba była pijana. - Jak tak bardzo chcesz się zobaczyć z szefem, to proszę bardzo... Droga wolna.
Puściłam ją. Opadła ciężko na fotel. Walnęła kilka razy w klawiaturę komputera stojącego na biurku, zaklęła ( komputer się zawiesił.. Zapewne z wrażenia... ), wyciągnęła spod blatu flaszkę i nalała sobie pełną szklankę czystej wódki.
- Wiesz, lubię cię... - wymamrotała. - Chcesz się napić ?
Odmówiłam. Więc sama zaczęła pić. Wzruszyłam ramionami. Postanowiłam iść swoją drogą. Idąc korytarzem usłyszałam donony głos Cassidy zza moich pleców:
- Tak, tak ! Idź sobie... Co cię to obchodzi, że muszę tu siedzieć przez całą noc, jakby za karę ?!
Spotkanie z Cassidy było niewątpliwie okropnym przeżyciem.. Właciwie odebrało mi już zupełnie chęć na wizytę u Giovanniego. Z chęcią bym zwróciła, ale uświadomiłam sobie, że przecież nie mogę zawieść szefa. Poszłam więc wprost do jego gabinetu. Tym razem zapukałam. Zza drzwi rozległ się przyjemnie brzmiący, choć surowy głos:
- Proszę!
Weszłam. Moim oczom ukazał się zacieniony pokój. Taki sam, jak zwykle. Na biurku stała mała lampka (jedyne źródło światła w tej chwili ) i nowoczesny aparat telefoniczny. Fotel szefa był odwrócony tyłem do drzwi, tak też nie wiedziałam, czy kto na nim siedzi...
- Dobry wieczór... - przywitałam się.
Fotel odwrócił się powoli. Moim oczom ukazała się dobrze znana twarz najważniejszego człowieka w Team Rocket. Nie wiem dlaczego, ale większoć osób na widok tej twarzy zginała się wpół, klękała i robiła wręcz niebotyczne rzeczy, aby tylko uniknąć gniewnego wzroku tegoż człowieka i okazać przed nim maximum pokory....
- Joy-yah!!!" z zamyślenia wyrwał mnie głos Giovanniego. - Jak miło, że wpadłaś !
Jego twarz wcale nie wywoływała u mnie trwogi. Wręcz przeciwnie. Czułam do niego... szacunek - owszem, ale również i wielką sympatię. Jako do szefa i do przyjaciela.
Giovanni wskazał mi gestem fotel. Usiadłam. Bez słowa podsunął mi pod nos tacę z ciasteczkami. Wzięłam jedno, już nie z taką ostrożnśocią jak ostatnio, ale pewnie bez zastanowienia. Zjadłam. Było naprawdę przepyszne. Dużo cynamonu, a oprócz tego były bardzo kruche i świeże...
- Cóż - odezwał się Giovanni w chwili, kiedy właśnie zamierzałam pochwalić jego zdolności kulinarne... Hmm, może po mojej minie wywnioskował, że mi ciastka smakują i nie oczekiwał już ode mnie żadnego więcej komentarza ( bo minę miałam jak zadowolony Vulpix po spróbowaniu pokemonowej karmy 'by Brock inc.' ). - Cóż - powtórzył Giovanni. - Może powinienem zacząć od pogratulowania ci z okazji otrzymania pierwszego Pokemona...
- Bardzo dziękuję - odpowiedziałam grzecznie.
Giovanni poprawił krawat i spojrzał na mnie bardzo poważnie (ale wciąż nie tak przytłaczająco, bym od razu miała paśc na kolana i się ukłonić...) Odezwał się łagodnym głosem:
"Słuchaj, Joy-yah... Skoro sprawdziłaś się nie tylko jako tajny najemca TR, ale również jako
- Jest z ciebie znakomity trener Pokemon i wspaniały mój osobisty doradca, miałbym dla ciebie nie lada propozycję.....
Udałam, że nie jestem zainteresowana. Obojętnym gestem wzięłam do ust filiżankę z kawą i pociągnęłam łyka ( hmm.. ta kawa naprawdę jest wyśmienita.... ). A tak naprawdę to mnie wprost zżerała ciekawość, co mi też ma do powiedzenia mój szef i najdroższy przyjaciel zarazem.....
- Chciałbym... - kontynuował, przyglądając się uważnie mojej kamiennej twarzy (nie tak kamiennej jak Onixa :))) - ... chciałbym, aby na stałę pracowała w Team Rocket.
Omal nie wyplułam fontanny kawy w powietrze. Spojrzałam zdziwiona na Giovanniego....
- To znaczy.. że proponujesz mi posadę? - spytałam, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam....
- Jak najbardziej....
Zamyliłam się... W czym ja bym mogła się przydać szefowi ? Nie jestem ani na tyle silna psychicznie, aby bez skrupułów kraść ludziom Pokemony, w zasadzie to jestem super anty-talenciem i nic dobrze nie potrafię robić... No chyba, że siedzieć przed komputerem..... W tym momencie spojrzałam przenikliwie na szefa; już chyba wiedziałam, co on mi proponuje....
- Jeśli chcesz - odezwałam się spokojnie - abym została sekretarką na miejscu Cassidy, to nie ma mowy. Nie zgadzam się. - odparłam. W końcu mam jeszcze resztki honoru...
- Ależ nie ! - Giovanni uniósł się z fotela, w jego oczach dostrzegłam lekkie przerażenie. - Jak mogłaś pomyśleć, że proponuję ci co takiego ? - zapytał z wyrzutem; po czym chwycił delikatnie moje dłonie w swoje ręce (chyba lekko się zarumieniłam z wrażenia...) i powiedział - Mylałem zupełnie o
czym innym...
- A mianowicie o czym ? - spytałam podejrzliwie. Nie cofnęłam rąk, chociaż wyjątkowo głupio się czułam.
Giovanni się uspokoił, puścił mnie i ponownie usiadł w fotelu.
- Myślałem o tym......" dramatycznie zawiesił głos (taaa.... on też wie, jak zrobić na ludziach wrażenie...) o tym, aby pracowała z moim synem w jednej drużynie.
- Co ???? - byłam bardzo zaskoczona.....
- Oboje jesteście bardzo dobrzy z genetyki. Skoro tak, to z pewnością przydałaby się ktoś taki jak wy w naszym podziemiu naukowym... Pracujemy tam nad nowymi formami Pokemonów i niestety kilku z nich udało się uciec... Złapcie je, zanim ktoś inny to zrobi i zbadajcie je dla mnie, potrzebuję jak najwięcej informacji... Będę wam też przydzielał różne mniejsze zadania poprzez moich ludzi. Możecie podróżować pod przykrywką, jako zwykli trenerzy zdobywający odznaki...
Zamurowało mnie... Skąd on u licha wie, żę interesuję się genetyką ? No tak... Przecież agenci team Rocket są wszędzie... Pewnie zmusili którego z moich nauczycieli do gadania i ten zaczął sypać... Albo sami kontrolują obrót dokumentów u mnie w szkole.....
- Aha... - powiedziałam bez większego sensu "I co niby mielibymy tam robić ?"
- Moim największym marzeniem jest stworzyć... Fakemona, silniejszego i inteligentniejszego od innych stworów... Od lat marzyłem o takim Pokemonie, który pokonałby wszystkie inne, który byłby niezniszczalny i wszechpotężny....
O nie, pomyślałam sobie, byle nie kolejny projekt "Mewtwo" ! Skrzywiłam się na myśl o tym Pokemonie...
- Giovanni-oppa - rzekłam z pewnym szacunkiem. - Nie masz jeszcze doć po incydencie z Mewtwo? Przecież omal wtedy nie zginąłeś...
- Ale tym razem będzie inaczej ! - zapewnił szef. - Tym razem nowe Fakemony powstały w naszych labolatoriach, będą mi zupełnie posłuszne.... Poza tym... projektem będziesz dowodzić ty, więc chyba nic się złego nie stanie....."
- Tak tak.... powiedziałam. - A jak coś pójdzie nie tak, to będzie na kogo zwalić winę, co ?
Zapewniam, Joy - yah, że nie będę nikogo o nic obwiniać... Chodzi tu głównie o to, żeby ktoś
wreszcie zajął się tymi niesfornymi pracownikami laboratorium.... Aby ktoś zorganizował im pracę, pokierował badaniami... Bo w tej chwili panuje tam taki bałagan, że szkoda gadać..... Innymi słowy - oni potrzebują szefa. Ciebie...."
Pomyślałam przez chwilę... W zasadzie nie był to głupi pomysł ! Wreszcie mogłam się sprawdzić w tym, co mnie naprawdę pasjonuje. Mogłam spełnić swoje odwieczne marzenie - praca naukowa... No i drugie marzenie - praca
dla Team Rocket ! Już podjęłam decyzję.
- Okej, przyjmuję robotę !
Tego wieczoru jeszcze długo dyskutowalimy z szefem i jego synem, Baekhyunem, na temat jego projektu laboratoryjnego. Opowiedział mi wszelkie szczegóły dotyczące podziemnych laboratoriów, przedstawił kosztorys całego przedsięwzięcia, objaśnił plan i cel naszych badań. Z uwagą słuchałam jego wskazówek, podsuwałam własne pomysły.
Pracę rozpoczynam od zaraz. Wyruszamy z Baekhyunem w podróż, by rozwiązać zagadkę Fakemonów i zdobyć chwałę dla TR.
Tego wieczoru wychodziliśmy z siedziby TR po północy ( dokładnie o 00:21 ). Przechodząc korytarzem obok biurka sekretarki spojrzałam mimochodem na Cassidy. Spała oparta o blat, obok niej stała pusta butelka. Westchnęłam. Chyba zrobiło mi się jej nieco żal. Otarłam pojedynczą łezkę kręcącą się w oku i wyszłam wraz z Baekhyunem w ciemną noc.
Rodzina: Matka Taeyon (39 l.), ojciec Kyuhyun (43 l.), brat Suho (19 l.)
Pokemony:
Miniryu
Imię: Yoona
Poziom: 5
Typ:
Ewolucja: Miniryu(lvl 30) -> Hakuryu(lvl 50) -> Kairyu
Ataki: Wrap, Leer, Tunder Wave, Water Pulse (EM)
Charakter i historia: Yoona została podarowana Joy jako pierwszy Pokemon umożliwiający zaistnienie jako członek Teamu Rocket. Razem ze swoją trenerką, Baekhyunem i jego Pokemonami tworzą osobny oddział TR zajmujący się zagadnieniem Fakemonów i sianiem zła na świecie. Kieruje się racjonalizmem, starając się zagłuszać własne odczucia. Najpierw myśli – potem robi. Oto jej dewiza życiowa, której skrupulatnie się trzyma. Bywa dziecinna, ale tylko gdy znajduje się w towarzystwie bardzo bliskich osób. Niełatwo dopuszcza do siebie nowe persony i otwiera się przed nimi stopniowo, ale gdy już to zrobi pozwala im zobaczyć pełen wachlarz swojej osobowości. Gdy już kogoś polubi jest dla tego kogoś w stanie zrobić wszystko.
Umiejętność: Shed Skin - Po każdej turze walki istnieje jedna szansa na trzy na wyleczenie się Pokemona ze zmian statusu.
Trzyma: -
Box |
Konto bankowe
Galeria z trofeami
- 5000$
- pokedex
- 5 pokeball